Decydowanie o czyimś życiu lub śmierci to jak zabawa w Boga. Gdy chodzi o życie najbliższej i ukochanej osoby jest to prawdopodobnie najtrudniejsza z możliwych decyzja do podjęcia w życiu.
Przed takim dylematem stanęła żona muzyka country Randy’ego Travisa.
W lipcu 2013 roku Randy miał wylew, w wyniku którego zapadł w śpiączkę.
Lekarze ocenili szanse Randy’ego na przeżycie jako nikłe. Powiedzieli jego żonie Mary, że oni nic już nie mogą zrobić. I poradzili poważnie rozważyć odłączenie go od aparatury podtrzymującej życie.
Mary jednak nie chciała o niczym słyszeć. Wiedziała, że nawet jeśli Randy ma zaledwie 1 procent szans, to ona tej szansy nie może mu odebrać.
Modliłam się codziennie. Błagałam Boga, by mi go oddał w dowolnym stanie lub formie – opowiada Mary
Jej modlitwy zostały wysłuchane i pewnego dnia Randy odzyskał przytomność.
Wylew jednak zrobił swoje. Randy nie mógł ani mówić, ani się poruszać. Ale ten facet, który wrócił niemal z zaświatów do ukochanej żony, miałby się teraz poddać?
Po czterech latach rehabilitacji, która wymagała ogromnego wysiłku i determinacji, Randy był w stanie stanąć na scenie i zaśpiewać przed publicznością.
Po takich przeżyciach człowiek staje się skałą, której nic już nie jest chyba w stanie skruszyć…
Podziwiamy i gratulujemy siły i samozaparcia Randy’emu i jego rodzinie, która wspierała go w dochodzeniu do zdrowia.