Kay Bryant podzielił się historią znajomego…
„Pewnego dnia poszedłem do pobliskiego warzywniaka po ziemniaki na obiad. Dostrzegłem chłopca, bardzo skromnie, ale czysto ubranego. Łapczywym wzrokiem zerkał na kosz z zielonym groszkiem. Rozumiem go, sam uwielbiam młode ziemniaki i zielony groszek. Właściciel, pan Miller, zwrócił się do niego:
– Witam Barry, jak się masz?
– Dzień dobry, panie Miller. Dobrze, dziękuję. Chciałem po prostu popatrzeć na groszek. Wygląda całkiem nieźle.
– I tak też smakuje. A jak się czuje twoja mama?
– Coraz lepiej.
– Cieszę się. Czy mogę Ci w czymś pomóc?
– Nie, dziękuję. Tak tylko patrzę.
– Chcesz może trochę groszku, Barry?
– Nie, dziękuję panu. Nie mam pieniędzy.
– To może masz coś, co mógłbyś wymienić za groszek?
– Mam przy sobie tylko moją najlepszą, szklaną kulkę.
– Naprawdę? Pozwól mi ją zobaczyć.
– Proszę. Jest piękna!
– Właśnie widzę, ale wiesz… Nie lubię niebieskiego koloru. Masz może w domu czerwoną kulkę?
– Nie do końca czerwoną, ale coś w tym stylu.
– To mam pomysł. Weź sobie groszek, a jak będziesz tu następnym razem, dasz mi czerwoną kulkę. – Tak zrobię, panie Miller! Dziękuję!
Żona pana Millera stała obok mnie i z uśmiechem wyjaśniła mi, że oprócz tego chłopca w pobliżu mieszkali jeszcze dwaj, którzy także byli z bardzo biednych rodzin. A Jim, jej mąż, handluje z nimi na zasadzie wymiany. Daje im owoce i warzywa, a w zamian chce czerwoną kulkę. A jak wracają z obiecaną kulką, Jim stwierdza, że jednak woli zielony kolor i znowu odsyła chłopca z warzywami do domu. Następnym razem nagle oznajmia, że jednak marzy mu się pomarańczowa kulka…
Wyszedłem ze sklepu zdumiony z uśmiechem na ustach. To co robił ten człowiek ogromnie mnie wzruszyło. Niedługo potem przeprowadziłem się na drugi koniec kraju, ale tego co robił nigdy nie zapomniałem.
Kilka lat później wróciłem w rodzinne strony i postanowiłem odwiedzić znajomego sklepikarza. Nie zdążyłem. Kilka dni wcześniej zmarł. Nazajutrz miał odbyć się pogrzeb.
Oczywiście wybrałem się na niego. Przede mną stali trzej mężczyźni. Jeden w mundurze wojskowym i dwóch w eleganckich garniturach. Podeszli do pani Miller. Każdy z nich kolejno objął ją, a następnie podchodził do trumny. Zaszklone, niebieskie oczy wdowy śledziły każdy ich ruch, gdy pojedynczo podchodzili do zmarłego i wkładali mu coś do ręki.
Ja także podszedłem do trumny pożegnać zmarłego. Zobaczyłem w jego rękach trzy szklane, czerwone kulki…
Tylko to co zrobimy dla innym możemy ze sobą zabrać na drugą stronę. I tylko to pozostanie po nas w pamięci innych ludzi.