Melanie i Doug Pritchard byli małżeństwem, które z niecierpliwością oczekiwało narodzin córeczki.
Wiedzieli bowiem, że dziecko jest zdrowe a cała ciąża przebiegała bez zarzutów.
Gdy już kobieta dotarła na salę porodową, zgłosiła lekarzowi, że bardzo źle się czuje. Nie chodziło o bóle porodowe, ale zwroty głowy i nudności. Pomimo wielu prób, lekarzom nie udało się zlokalizować problemu.
Nagle wszystko potoczyło się jak w złym filmie. Melanie zaczęła umierać – wszystkie urządzenia zaczęły nieznośnie piszczeć. W pewnym momencie stanęło jej serce, i kobieta przestała oddychać.
Jak się okazało, kobieta miała bardzo rzadką przypadłość – zator płynem owodniowym, który po prostu dostał się do krwioobiegu, wywołując reakcję i zagrożenie życia. Córeczka urodziła się zdrowa, przez cesarskie cięcie, jednak jej matka nie przeżyła. Stwierdzono u niej śmierć kliniczną i pozwolono rodzinie ostatecznie pożegnać się z kobietą…
Wówczas, w ciągu dwudziestu czterech godzin stało się coś niesamowitego. Lekarze uprzedzili rodzinę, że nawet jeśli kobieta się obudzi, będzie potrzebowała przeszczepu płuc i serca, a także może mieć poważne problemy neurologiczne.
Melanie była jednak wciąż podłączona do aparatury podtrzymującej życie.
Po porodzie, Doug podszedł do żony i powiedział: „Jeśli masz siłę walczyć, to walcz!”.
Wydaje się, że tyle wystarczyło, gdyż po dwudziestu czterech godzinach od ogłoszenia śmierci klinicznej, kobieta powtórnie otworzyła oczy. Mąż podał jej zdjęcie córeczki, a sama chwila wydawała się najpiękniejszą w życiu obojga.
Pomimo ostrzeżeń lekarzy, już po kilku godzinach kobieta oddychała samodzielnie. Nie potrzebowała żadnego przeszczepu i w ciągu tygodnia powróciła do domu. Czy to nie prawdziwy cud, że Melanie przeżyła?