Pandemia koronawirusa wywróciła nasze życie do góry nogami, a liczba zgonów spowodowanych zakażeniem poraża. Wciąż jednak znajdują się tacy, którzy nic sobie nie robią z zagrożenia, a wręcz przeciwnie – świadomie narażają siebie i innych.
Nie ma wątpliwości co do tego, że skutki takiego zachowania mogą być opłakane. Tak właśnie było w tym wypadku. Na całym świecie zrobiło się głośno o włoskich „imprezach covidowych”. Uczestnicy mają na celu… złapać koronawirusa i zachorować.
55-letni mężczyzna po takiej imprezie zmarł, a co najmniej trzy osoby są w szpitalu z powodu zakażenia. Dwie z nich przebywają na oddziale intensywnej terapii.
Spotykają się, żeby się zarazić
Jak zaznacza służba zdrowia, istnieje duże prawdopodobieństwo, że ludzie, którzy uczestniczą w takich imprezach chcą dostać „zieloną przepustkę”, która umożliwi im podjęcie pracy we Włoszech. Jest ona obowiązkowa, a dostać ją możemy tylko w dwóch przypadkach – jeśli się zaszczepimy (przepustka na dziewięć miesięcy) albo jeśli zachorujemy (przepustka na sześć miesięcy).
Włosi mogą dostać przepustkę także wtedy, kiedy wykonają test, ale w takim wypadku będzie ona ważna tylko 48 godzin. Każdy kolejny test to koszt 15 euro, czyli około 70 złotych.
Ci, którzy zdecydują się pracować bez „zielonej przepustki”, muszą liczyć się z karą wynoszącą do 1500 euro, czyli 7 tys. zł. Firmy, które nie przeprowadzają kontroli mogą zostać ukarane grzywną do 1000 euro, czyli 4,7 tys. zł.
W mediach pojawiają się doniesienia o dzieciach powyżej 12. roku życia, które są zmuszane do brania udziału w imprezach covidowych, aby dostać „zieloną przepustkę” do szkoły.
Uczestnicy takich imprez przytulają się, całują, a także dzielą drinkami z osobą zarażoną na zewnątrz barów. Niektórzy ludzie mieli gromadzić się także przy łóżku chorego i „wdychać” wirusa.
„Zielona przepustka” obowiązuje we Włoszech od lata. Jest to sposób na ponowne otwarcie gospodarki po kwarantannie.